czwartek, 09 stycznia 2014 14:00

de memoria - ut memoria

Napisał

de memoria - ut memoria

                                                                                                    

                                                                                                                 

                                                                PO MATURZE

My

1952 r. To rok początku mojego nowego etapu życia. Rok który zapoczątkował nowe doświadczenia życiowe, świadomość  wzrostu obowiązków wobec siebie jak i otoczenia w tej nowej rzeczywistości w której przyjdzie żyć. Krótki okres wakacji spędziłem w grupie kolegów z którymi  poza szkołą nawiązałem znajomości. Byli to koledzy którzy uczyli się w technikach włókienniczych w Łodzi, opatrując swą przyszłość w działającym dość prężnie przemyśle włókienniczym.Wspomnieć muszę Andrzeja Górecznego, Ryszarda Wawrzyniaka, Mieczysława Wójcika, Stanisława Kaczmarka .Zygmunta Gładkiewicza i Longina Skiedrzyńskiego. Byliśmy zgraną paką młodych ludzi i wyżywaliśmy się w szczególności w lekkoatletyce. Modny był w tym czasie propagowany przez władze ruch sportowy. Uczestniczyliśmy w różnych zawodach sportowych. Związek z paką trwał w latach następnych w czasie moich przerw semestralnych.W grupie koleżanek i kolegów - maturzystów poczyniliśmy starania podjęcia studiów na wyższych Uczelniach na kierunkach przez siebie wybranych. Osobiście  początkowym marzeniem była architektura. Niestety, na niektórych uczelniach  wydziały architektury zostały zlikwidowane i z konieczności  zdawałem egzamin  w  Politechnice Łódzkiej  na wydziale mechanicznym.   Egzaminy udało mi się zdać ale z uwagi na dużą ilość zdających skierowano moje podanie i wyniki egzaminu do ówczesnej Szkoły Inżynierskiej w Szczecinie. Otrzymałem odpowiedz pozytywną i z oparciem moich Rodziców wkroczyłem w świat jakim była Uczelnia w Szczecinie / na dzikim zachodzie ?/

STUDIA

Szkoła Inżynierska - 1952 r. Wysiadłem wczesnym rankiem, po ponad 12 godzinnej podróży na Dworcu Głównym w Szczecinie i ruszyłem z ciężką walizą w miasto szukać Uczelni. Po długiej wędrówce dotarłem do rzucającego się w oczy czerwonego gmaszyska w którym mieściła się Szkoła Inżynierska. Ku wielkiej radości spotkałem kolegę z klasy maturalnej Leszka Maciejewskiego, który zdawał  bezpośrednio na wydział Budownictwa Lądowego. Człek już trochę oblatany, pokierował mnie do odpowiednich komórek organizacyjnych Uczelni i już noc następną spędziłem z innymi kolegami na piętrowych łóżkach w Akademik. Akademik znajdował się w obrębie ulic Boh. Warszawy, Sikorskiego i Ku Słońcu, w wielkim skupisku ciągłej zabudowy z takimi usługami jak: poczta, stołówka, sklep spożywczy. radiowęzeł, półsanatorium , sala gimnastyczna /tzw. kozi targ/ a pod nią kotłownia dla całego osiedla. Uczelnie takie jak Akademia Medyczna, Wyższa Szkoła Ekonomiczna i Szkoła Inżynierska zajmowały odpowiednie części kompleksu a w nich wydzielone części dla studentek i studentów.Wstęp na teren Akademika przez portiernię po okazaniu legitymacji studenckiej.    

Uczelnia .  Pierwsze spotkanie studenckie odbyło się w sali wykładowej w budynku katedry  TMC a było nas ponad dwieście osób, w wyraźnie reprezentowane grupy wiekowe. W mundurach wojskowych, absolwentów Szkoły Morskiej w Gdyni, po przygotowawczych kursach i innych już po powojennych maturach. Nabór studentów obejmował reprezentację całego Kraju. Nastąpił podział na tematyczne grupy zajęciowe.Na czele mojej grupy stal Jasiu Czajka, załatwiający sprawy organizacyjne a także bytowe. Wstępne rozpoznanie uczestników  życia współtowarzyszy studiów pozwoliło na nawiązaniu stosunków koleżeńskich  a później nawet przyjacielskich.Codzienne życie studenta to uczestniczenie na wykładach, prowadzonych przez często wspominanych w dziś naszym gronie Profesorów i prowadzonych ćwiczeniach przez ich asystentów. Wśród nich większość stanowiło kadrę przedwojenną o wysokim autorytecie jak Profesorowie:  Kamil Wendeker, Roman Sawa, Władysław Radyski, Józef Tatar, Stanisław Prowans, Wiktor Nowak, Konstanty Miściuk,  Władysław Marzymski, Stanisław Smotrycki, Tadeusz Domański, Ryszard  Makarewicz i  wymienieni tylko w indeksach oraz ich asystenci tacy jak Wiesław Olszak, Roman Sobański, Janusz Birkenfeld, Stefan Kukuła, Jerzy Parczewski oraz wielu nie zapisanych w naszej pamięci.Od nas świeżo opierzonych maturzystów Alma Mater wymagała całkiem innego podejścia do nauki i życia w nowym środowisku. Wykłady, ćwiczenia, zdawanie egzaminów. zaliczanie kolejnych semestrów były na porządku dziennym. Ile trudu nas kosztowało to fakty mówią same za siebie. Z ponad dwustu czterdziestu pierwszoroczniaków  z 1952 r.,  przez sito Uczelni ostało niewiele ponad stu, którzy stanowi grupę przyznającą cały czas  swą przynależność do zespołu  Koleżanek i Kolegów zaczynających wspólnie studia. Zabrakło niestety na pierwszym roku jednego z nas, a mianowicie Wojtka Poczobuta, który zginął skacząc do rozpędzającego się  tramwaju.  Niespodziewana śmierć Wojtka przeżywaliśmy głęboko i pozostanie w naszej pamięci.  Większość zdobywała dyplomy I stopnia /po 4 latach/. Część kończyli roczny kurs magisterski lub poślizgiem po nie zdanych egzaminach. Zawartym w czasie studiów przyjaźniom. nie przeszkodziło  nawet niezaliczenie egzaminów, powtórki semestrów czy też urlopy dziekańskie. Pozwoliło nam to w latach następnych w szczecińskich spotkaniach koleżeńskich a później w szerszym  gronie na corocznych Zjazdach. w różnych miejscowościach Pomorza Zachodniego W Uczelni jak i wśród absolwentów innych roczników mamy opinię najbardziej zintegrowanej grupy bractwa studenckiego byłej już niestety  Politechniki Szczecińskiej.

Szczecin - Miasto  w  którym przyszło związać się  w latach młodzieńczych już  było  po okresie symptomu „dzikiego zachodu” i nabierało coraz większego znaczenia. Działały już organy władzy publicznej, trzy wyższe uczelnie, szkoły niższego szczebla, zakłady przemysłowe - uspołecznione i prywatne, teatry. kina, tramwaje i handel. Było to skupisko społeczności napływowej z terenów Polski przedwojennej, z przymusowego przesiedlenia lub szukających swych szans życiowych. Poznawanie miasta. jego zalet i wad przyszło poznawać przez okres  lat studiów. Na pierwszym planie jednak, jak wspomniałem  wyżej, było wdrażanie się w życie Uczelni i zdobywanie wiedzy. Oczywiście był też okres życia  w enklawie studenckiej jaką było Osiedle Akademickie. Mieszkaliśmy  w pokojach wieloosobowych. wyposażonych dość ubogo: w piętrowe łóżka, jakiś stół, szafy, krzesła. Wzdłuż długiego korytarza było zlokalizowanych kilka pomieszczeń kuchennych, łazienek z prysznicami i WC. Oczywiście  z biegiem czasu pokoje i konfiguracja osobowa ulegały stałej zmianie. W tym początkowym okresie studiów w pierwszym semestrze dotarła do nas informacja że do Szczecina przyjeżdża Prymas Polski ks Biskup Stefan Wyszyński i na pierwsze spotkanie zaprosił szczecińską młodzież Akademicką. Było to w niesmak ówczesnej władzy politycznej.  Władze Uczelni musiały z nakazu odgórnego, nie dopuścić swych studentów do udziału w spotkaniu. Zarządzono poza planem zajęć na Uczelni, urządzić wielkie manewry  wszystkich roczników w ramach Studium Wojskowego. Z współlokatorem kol. Staszkiem Buszą postanowiliśmy że przed zajęciami pójdziemy na to spotkanie. Bez śniadania, po cichutku chcieliśmy opuścić Akademik ale to się nie udało. Na korytarzu byli obserwatorzy młodzieżowych organizacji, którzy na pewno nie wybierali się na spotkanie. Nie zważając na nich opuściliśmy Akademik. Nie znaliśmy jeszcze topografii miasta. Kierowaliśmy się ku Bramie Portowej i pierwszy kościół jaki zauważyliśmy to była okazała budowla - sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa /obok kościoła garnizonowego/. Wdrapaliśmy się na chór i czekamy na spotkanie. Czas szybko zleciał a w kościele raczej pustki. Pech - później okazało się że spotkanie odbyło się w kościele pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela przy ul. Bogurodzicy- przy następnej przecznicy. Zbliżała się godzina zbiórki  Studium Wojskowego na terenie Uczelni i trzeba było było udać się na wyznaczone miejsce. Sprawdzono obecność i uformowano kolumny marszowe. Popędzono nas marszem na obrzeża rozwlekłego miasta a ponieważ nie zorganizowano wyżywienia - kuchni polowych, /cóż za niedopatrzenie/ trzeba było wrócić do Uczelni aby brać studencka mogła się pożywić w stołówkach akademickich. Druga część zajęć odbyła się w auli Uczelni. Było jakieś bajdurzenie na różne tematy, które musieliśmy wysłuchiwać na stojąco. Kierownik SW. na wzrastające niezadowolenie studentów wyrażone buczeniem, miał tylko jedną zdanie: -„przecież wiecie doskonale że nie mogę was wcześniej zwolnić z zajęć.” Zaskoczenie i podziw. Chyba później nie mieliśmy do Niego jakiś uprzedzeń.Codzienny przebieg zbiorowego życia studenckiego to:  śniadanie, obiady i kolacje w stołówce / jeżeli się miało stypendium/, wykłady i ćwiczenia na Uczelni. Popołudniowy czas przed egzaminami wykorzystywano wg. własnego upodobania- kino, teatr, sport, poznawanie miasta ,chór akademicki i rewelersów a w okresach karnawałowych bale na mieście jak i w gmachu Uczelni. A Szczecin w tym początkowym czasie bawił się masowo i znakomicie. Sale uczelniane, szkół podstawowych / u Szczerskiej,w Pobożniaku, Sp. Nr 1 B. Chrobrego. Mały Teatrzyk /Słowianin, PGR /Zj. PGR/, A także lokale takie Kaskada,Bajka, Żeglarska, Kameralna, Artystyczna , Magnolnia.itd. Zostały po nich tylko wspomnienia.

Kilka słów o chórze studenckim Szkoły Inżynierskiej  prowadzonym przez niezapomnianego Jaśia czyli Jana Szyrockiego. Wraz z kilkoma koleżankami i kolegami naszego wydziału chodziliśmy na próby i braliśmy udział w występach na uroczystościach Uczelnianych jak i poza Uczelnią. Na Akademiach obowiązkowo chór chwalił zalety ustroju i ich przywódców. Utkwił w pamięci szczególnie wyjazd pociągiem na na Festiwal Studenckich Zespołów  Artystycznych we Wrocławiu.Występy festiwalowe zespołów studenckich odbywały się w Operze Wrocławskiej a w wolny chwilach  oglądaliśmy występy rywali. Szczególnie  wyraźnie utkwił w pamięci występ zespołu Akademii Górniczo- Hutniczej z Krakowa. Między innymi zespół taneczny przedstawił przegląd tańców polskich. Końcowa część . - Bomba. Z za  kulis wylatuje zespół taneczny ubrany wg. obowiązujących w zgniłym kapitalizmu kanonów bikiniarskich, no i się zaczęło. Kilku minutowy występ w porywającym rytmie rock and roll i przy aplauzie widowni, - mury Opery „pękały”. Dalszy ciąg nastąpił w gmachu Domu Towarowego, gdzie byliśmy zakwaterowani. W ostatnim dniu Festiwalu, po kolacji zaczęły się tany na szerokich korytarzach ówczesnego Domu Towarowego. Grał zespół  muzyczny AGH. Tany zapoczątkował zespół taneczny a dołączyli także członkowie innych zespołów. Cóż to  była za atmosfera - pełen luz i radość. Trwało to ok. godziny i nastąpił nalot młodzieżowych aktywistów. Wypędzili nas z budynku. No to zespół muzyczny ustawił instrumenty na chodniku, przed oknem wystawowym restauracji i znów  w tany. I znów nas rozpędzili. Dalszy ciąg odbył się na Dworcu  Głównym,  gdzie występy odbywały się w miarę zabierających pociągów brać studencką do swych miast. Chór pod dyrekcją Uwielbianego Jasia przez wiele lat odnosił wiele sukcesów tak krajowych jak i zagranicznych. sławiąc Politechnikę Szczecińską jak i nasze miasto - SZCZECIN.

Z początkiem drugiego roku nauki zamieszkaliśmy w innych składzie osobowym, w pokoju nad sklepem PSS. Było nas trzech: „ Morda” Heniu Krenke - kutnowianin, koszykarz, sportowiec,  o usposobieniu  radosnym i wesołym, potrafiący  rozśmieszyć towarzystwo, aktor w studenckim Teatrzyku „Skrzat”. Wspaniały kumpel. Rysio Krupski - tajemniczy, jak później dowiedzieliśmy się, pochodził ze wsi. Rodzice usilnie starali się aby syn zdobył wyższe wykształcenie. Zdolny a nawet b.zdolny. Równania z pochodnymi i całkami, rozwiązywał metodami innymi niż ogólnie stosowanymi. Wyniki były zgodne z ogólnie przyjętymi sposobami rozwiązywaniem zadań tego typu. Po niedostatecznym z kolokwium - prowadząca zajęcia musiała przeprosić go i zmienić ocenę. Zachowanie jednak współlokatora było coraz dziwniejsze, niekiedy całonocne wyjścia w miasto, niebezpieczne zabawy z nożem w czasie posiłku. budziło w nas strach. Jak się później okazało, były to  początki jakieś choroby. W tym czasie też uczelnia przeniosła studentów Wydziału Mechanicznego do nowo wybudowanego budynku Akademika przy al. Piastów a ja dostałem przydział do słynnego później pokoju nr. 100. Współlokatorami oprócz Mordy byli Staszek Szmaj - Tytan i zapiewajło rocznika Dawidek - Włodek Kryński. Krążyło opinia w tym okresie że siedząc na łóżkach z plecami opartymi o ściany, osuszaliśmy świeże jeszcze mury budynku przyszłego „Babinca” - Domu Studentek z Osiedla Akademickiego. Osiedle i DS łączyła kręta ścieżka przez gruz i rumowisko. Już chyba nie dojdziemy prawdy, czemu Koleżanki zwały tą drogę „ ścieżką  pijanego mechanika”. Tak źle wg. mego zdania nie było a jedynie jakaś forma  przekomarzania z ich strony. Życie na nowym miejscu toczyło się utartym torem a droga na uczelnie mieliśmy trochę krótszą po przejęciu  przez szkołą budynku po Szkole Morską, po jej likwidacji. W - DS. mogliśmy zabezpieczyć sobie całodzienne wyżywienie, w mieszczącej się na parterze stołówce.Wstęp do DS. był strzeżony ,ale jednak udawało nam się przemycać kolegów tzw. waletów i inne zapraszane „osoby”, robiąc tłok przy okienku portierni. Któregoś karnawału, bractwo podjęło inicjatywą zorganizowania  balu w pomieszczeniach stołówki. Jako wypchnięty przez kolegów na przew. Rady DS. musiałem załatwiać wszelkie sprawy organizacyjne z kierownictwem administracji i  zdobyć zgodę Uczelni. Przygotowanie sal stołówki podjęli się koledzy a w dekoracji szczególnie wyróżnił się kolega Ryszard Wittig. Dzięki mającemu  powodzeniu wśród  uczennic szkoły plastycznej dekoracja sal  w przed dniem balu wygląda bajecznie. Na ścianie jednej z sal, wisiał prawie w naturalnej wielkości malunek  syreny w wannie, z ogonem rybim, przewieszony przez obrzeże wanny. Najważniejsza górna część korpusu Syreny została w nocy obcięta. Do dziś, mimo apeli do kolegów sprawa nie została wyjaśniona. Później był domalunek wykonany przez plastyczki , ale to już nie było to samo. W sprawach studenckich, musiałem bronić kolegów przed apodyktyczną kierowniczką w sprawach zawinionych i nie zawinionych. Narastający konflikt dotarł aż do dziekana. Po sesji egzaminacyjnej nie dopuścił do zdawania egzaminów poprawkowych /a chyba mógł/. Następne sesje egzaminacyjne  przebiegały już  z rocznikiem z 1953. Rok po wysuszeniu murów DS. przeniesiono nas na powrót do Osiedla Akademickiego a po nas powstał „Babiniec” 

„ Kozie  targi”- jak zwaliśmy wieczorki taneczne w sali gimnastycznej gromadziły tłumy studentek i studentów. Muzyka mechaniczna z osiedlowego radiowęzła. Skąd się wzięła nazwa targi?. Sala gimnastyczna umieszczona była nad kotłownią osiedlową i po środku pionowo przechodził jednolity blok ciągów kominowych. Piętro wyżej była mniejsza sala, stanowiąca  część balkonową z widokiem  na niższą salę . Gromadziła się na nim kawalerka mająca wspaniały widok i ocenę ewentualnych tanecznych partnerek. Na początku roku akademickiego 1954/55  Akademik przyjął nowy narybek studentek z PAM-u i WSE . Wieczorki taneczne ożywiły się i nabrały większą atrakcyjność. Urodziwe dziewczyny wchodziły na salę onieśmielone i jednocześnie zaciekawione. Ustawiały się skromnie pod ścianami i spod oka oceniało zebranych studentów. Lustracja była dwustronna. Wraz z kolegami robiąc wstępnie przegląd z balkonu, mieliśmy już ustalone jakieś zamiary i ruszyliśmy do podrywu.  Wśród dziewczyn wpadła mi w oko wysoka, ładna, ciemnooka o figlarnym uśmieszku jak się okazało studentka Pomorskiej Akademii Medycznej, pierwszego semestru roku akademickiego 1954/55.  Po kilku latach medyczka Zosieńka zostały moją żonę. Poznaliśmy się na wieczorku tanecznym w dnu 18.09. 1954  r. Może adekwatne określenie -kozie targi?  Nie ja tytuł wymyśliłem a inni  żonkosie chyba to potwierdzą. 

Studium Wojskowe. - Mieliśmy dylemat: czy Studium Wojskowe jest przy Szkole Inżynierskiej, czy odwrotnie. Rok po wysuszeniu murów DS. przeniesiono nas na powrót do Osiedla Akademickiego a po nas powstał „Babiniec”. Dawne koligacje rozsypały się i mądrzejsi staraliśmy się mieszkać w pokojach raczej dwu osobowych. Życie toczyło w normalnym trybie, zajęcia na uczelni i każdy organizował je  wg. własnych potrzeb oraz zainteresowania.  Ideologiczne starcie wschodu z zachodem przecież trwało cały czas. Odczuwało się nad sobą jakimś parasol a swoje przemyślenia skrywało się głęboko w sobie. Cały czas byliśmy szkoleni /St.Woj./ w duchu, że starcie z zachodem jest nieuchronne i wojna będzie na pewno. Nie za bardzo chyba przejmowaliśmy się tym, gdyż naszym zamiarem było skończyć studia.Zabierano nam miesiąc ferii studenckich na poligonowe obozy wojskowe, w ramach podnoszenia gotowości bojowej. Co rok wywożono nas  na poligonie w Mrzeżynie, Wicku Morskim a błogosławiona była chwila, gdy szliśmy do cywila. Na poligonach spotykalismy także żołnierzy armi zaprzyjaźnionych krajów  Czechosłowacji i Zw. Radzieckiego.  Tam po raz pierwszy, w czasie ostrego strzelania artyleryjskiego czerwonoarmiejców  „uwidziałem” Kałacha- karabin powtarzalny AK-47- podstawowa broń teraz wszelkich niepokojów na całym świecie, to  jeden z podstawowych produktów eksportowych kraju miłującego pokój. Zaskoczyli nas także z automatyczną, powtarzalną armatą przeciwlotniczą o kalibrze 100 mm. Nasze 95-ki w porównaniu to kusze, ładowane pojedynczymi pociskami. Dostęp do broni sojuszników był skrzętnie broniony. Przypomnieć trzeba że był to okres jeszcze okres głębokiego socjalizmu. Niektórzy z kolegów doświadczyli przykre momenty, jak po jakiś przewinieniach trafili do poligonowego aresztu. Areszt to wydma piachu. z wytyczonym placem, otoczonym płotem kolczastym i w jednym rogu ziemlanką. Upał, żar z nieba a dwaj nasi koledzy zmuszani byli do zgarniania suchego piasku z placu w jedno miejsce, kopania głębokiego dołu i ponowne jego zasypywania. Ziemię mokrą z wykopanego dołu musieli rozrzucić na cały plac. Gdy przesuszył się piasek - robota od początku. Głupi rozkazu, godny je wydających. Chwile zabawne i przeżycia obozowe zebrane są w książce naszego kolegi Mieczysława Walkówa - „Kamraci” oraz na naszej stronie internetowej.

Praktyki wakacyjne . I znów  w feriach studenckich trzeba było jeden miesiąc spędzić w zakładach produkcyjnych w różnych częściach naszego kraju.Takich jak: 

Szczecińskie Zakłady Włókien Sztucznych -Szczecin Żydowce-1953 r.

Fabryka Lokomotyw im. Feliksa Dzierżyńskiego - Chrzanów. - 1954 r.

Zakłady Budowy Maszyn i Aparatury im.St. Szadkowskiego - Kraków. - 1955 r.

Elektrownie Wodne w Lubachowie Zakładu Sieci Elektrycznych w Wałbrzych. 

Ostatnią Praktykę odbywałem  od 5.07.- 25.08 1956 r. w elektrowni wodnej w m. Lubachowo . Razem ze mną byli Kaziu Spaliński, Tytan-Staszek Szmaj, Janek Gałczyński. Elektrownia- budynek znajdował się w pewnej odległości od zapory, krętą drogą do elektrowni było ok. 1,5 km. Zakwaterowani byliśmy w budynku Oś. Wypoczynkowym Wałbrzyskiej Huty Szkła. Pokoje mieściły się na poddaszu a na parterze była czynna restauracja. Korzystaliśmy z niej na miarą naszych kieszeni. Miejsca praktyki i zamieszkania otoczone górami stanowiło urokliwy zakątek a temu sprzyjał  olbrzymi zbiornik wody. Z tarasu Ośrodka widać było zamek Chojnik, na szczycie góry w miejscowości Zagórze Sląskie. W godzinach przedpołudniowych zapoznawaliśmy się całym kompleksem elektrowni, z urządzeniami - turbinami, agregatami prądotwórczymi i całą aparaturą elektryczną. Wykonywaliśmy także prace pomocnicze w obsłudze urządzeń, jak przeglądy, remonty oraz pomiary odchyleń zapory wodnej. Obsługa zleciła nam montaż i regulację urządzenia do pomiaru wielkości przepływu wody na odpływie z turbin wodnych. Czas po zajęciach to pełen relaks a sprzyjał nam w tym życzliwy kierownik Ośrodka i kucharz restauracji. Korzystaliśmy ze sprzętu wodnego, łowiliśmy piękne raki i pieszo zwiedzaliśmy okolice zbiornika wodnego. Miałem  niespodziankę - wizytę podrywanej cały czas dziewczyny - Zosię. Koledzy wyczuwając płochliwość, straszyli ją złowionymi rakami a donośny jej pisk zwielokrotniały otaczające góry.Trzy dni Jej pobytu szybko zleciały a potem także zakończyłem praktyka w elektrowni wodnej w Lubachowie. Miły okres i dużo wspomnień.

.

 W październiku  1956 roku rozpoczęliśmy ostatni rok studiów. Dawne koligacje rozsypały się i mądrzejsi staraliśmy się mieszkać w pokojach raczej dwu osobowych. Życie toczyło w normalnym trybie, zajęcia na uczelni i każdy organizował je  wg. własnych potrzeb oraz zainteresowania. Były wykłady, egzaminy i wykonywanie prac egzaminacyjnych - projektów. Rok akademicki 1955/56 i 56/57 to już studia w wybranych specjalizacjach w zakresie maszyn i urządzeń energetycznych. Wykłady i zajęcia odbywały się już w innym układzie uczestników bractwa studenckiego. Wykłady, zaliczanie ćwiczeń i egzaminy przebiegły gładko  a w wakacje obowiązkowo obóz wojskowy w Mrzeżynie i  Wicku Morskim i praktyka dyplomowa w elektrowni wodnej-w Lubachowie koło Zagórza śląskiego. Projekt wirnikowej pompy wodnej wykonywaliśmy wespół z Kaziem Spalińskim /później turbiny wodnej/, siedząc do późnego wieczora w pracowni na uczelni. O rozruchach i ich przebiegu w Szczecinie dowiadywaliśmy się dopiero po powrocie do Akademika. Trudny projekt turbiny wodnej wymagał dużego wysiłku i czasu. Do określonego cieku wodnego należało dobrać wyliczeniowe wskaźniki  typu turbiny. Osprzętowienie pomocnicze w tym czasie to: skalówka. ekierki, krzywiki, suwak logarytmiczny i ręczna /na korbkę/ maszynka czterodziałaniowa. Wspominam o tym gdyż dopiero pod koniec swej pracy zawodowej miałem możliwość  wyrywkowej pracy komputerowej przy projektach. Jak się pracowało nad projektem. Na  desce kreślarskiej leżał przypięty pineskami  duży arkusz brystolu, na którym należało wykreślić przyszłe zasadnicze kształty łopat wirnika. Dla podawanych wartości wymiarowych, Kaziu jako”komputerek”, na ręcznym arytmometrze wykręcał wynik. Jeżeli był zgodny to OK. a jak  nie trzeba było przewartościowywać niektóre dane i „ad nawa”. Trwało to dość długo i na koniec biel arkusza brystolu zmieniała na szary. Opowiadam o tym, jak moje ówczesne pokolenia straciło z osiągnięć postępu technicznego i w jakich warunkach przyszło nam studiować i żyć. 

Projekt i egzamin dyplomowy zdany.Dyplom ukończenia studiów wyższych na Wydziale Budowy Maszyn, z tytułem inżyniera mechanika,  ze specjalizacją maszyn i urządzeń energetycznych, otrzymałem dnia  25 czerwca 1957 r,.

 

Czytany 2303 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 09 stycznia 2014 14:31
Zaloguj się, by skomentować