wtorek, 08 listopada 2011 21:47

HYDROMA cz.1 - Jak być kopniętym w górę?

Napisane przez Mieczysław Walków

Jeszcze parę słów o POLMO.
Moja załoga w Ośrodku Obliczeniowym wiedziała, że mnie zmuszają do objęcia jakiegoś ważnego stanowiska, ale nie bardzo orientowała się, kiedy i gdzie. Zrobił to za mnie mój nowy Szef w POLMO – inż. Zenon Mrówka. Przyszedł do Ośrodka i oznajmił, że ich kierownika awansują na stanowisko dyrektora poważnej fabryki – HYDROMY (Fabryka Urządzeń Budowlanych) w Szczecinie.

– Na pewno awansowałby w naszej fabryce – powiedział, ale skoro jego tam potrzebują, to my nie będziemy robić przeszkód.
– Chytrze – pomyślałem. Boisz się kolego o własny stołek? Wiem dobrze, tak jak ty sam, że jestem dla ciebie zagrożeniem. To tylko kwestia czasu. To, że jesteś teraz górą wynika z … i tu pomyślałem sobie o pewnych warunkach, jakie postawiłem mocnemu  człowiekowi.

Moim podwładnym był pracownik, były działacz partyjnej wierchuszki. Ciągle przynosił mi deklarację partyjną.
Wyraźnie mówiłem jemu, że wykonuję swoją pracę z wielkim zaangażowaniem i przynależność do partii nie wyciśnie ze mnie więcej, niż mogę. On to potwierdzał, ale uzasadniał, że w partii jest dużo ludzi miernych, a nawet głupich, a partia potrzebuje ludzi przebojowych, fachowców, pracowitych i mądrych. To mi oczywiście schlebiało, ale jemu jak mogłem dowodziłem, że się nie nadaję. 
Wielokrotnie tłumaczyłem jemu, że się na członka nie nadaję, ponieważ jestem wierzący i praktykujący i do tego krytykuję, gdzie się tylko da, członków partii za ich głupotę i zapytałem go, czy wie, za co Pan Bóg wypędził Adama i Ewę z raju? A przecież miał ich jedynych w swojej partii. A taka duża partia trzyma u siebie tyle miernot i głupców, i to na wysokich stołkach. 
Niestety nie wiedział, za co Pan Bóg wyrzucił tych dwoje. Wtedy wyjaśniłem mu, że popełnili grzech, największy z grzechów. Złamali zakaz Pana, a więc byli głupcami. Bóg wyrzucił ich z raju za głupotę.
–Za głupotę, panie W., a partia, którą mi pan oferuje nie wyrzuca nikogo tylko nabiera nowych(?) 
Mój rozmówca nie dał za wygraną. Po kilku dniach znowu podsunął mi deklarację ze słowami:
– Niech pan sobie wyobrazi, panie kierowniku, że rozmawiałem z wieloma ważnymi i większość z nich w stu procentach zgadza się z pana poglądem. Ja oczywiście także. I tacy jak pan w partii są potrzebni, aby przeciwdziałać głupocie. Pan może dużo zrobić i wielu ludziom pomóc. Co do pańskiego zapatrywania się na religię, to nam to nie przeszkadza, byleby pan się z tym nie obnosił. 
Nie będziemy na pana wywierać żadnego nacisku. Będziemy uważali, że religia to pana prywatna sprawa. Daję na to panu moje słowo honoru. 
Wiedziałem, że W. wywodzący się z aktywu, z moimi poglądami zapoznał wielu ważnych działaczy. I przyznaję, że byłem już zmęczony tym ciągłym nagabywaniem. Później żałowałem, że nie zrobiłem uniku, tak jak moi koledzy i przyjaciele. W tym samym czasie też byli na tapecie i w porę uciekli do satelitów. Ja naiwny myślałem, że po takiej mojej demonstracji poglądów dadzą mi spokój. Deklarację podsuwali nadal. Nie było wyjścia. Nawet mnie to trochę bawiło.
Przynajmniej nie będę musiał się kryć jak inni i będę śmiało chodził do kościoła na sumę. Innego zdania była moja żona i miała rację.

Podczas strajku w 1970 r. jeden z inżynierów – nazwiska nie pamiętam - tak się zdenerwował na jedną ze swoich pracownic (Galwanizerni), że doszło do groźnej wymiany zdań, w wyniku której ona, jako prowodyrka i jej koleżanki miały zamiar towarzyszowi kierownikowi sprawić życiową kąpiel w wannie z cyjankali-ami. Kierownik był jednym z sekretarzy KZ. Dobrze, że nie doszło do tragedii, ale mogło. Wtedy nie było żartów ze wzburzeniem załogi i to kobiecej w okresie przedświątecznym. Zaraz odwołano go z tego zaszczytnego stanowiska sekretarzowania i na okres przejściowy powierzono mnie tę funkcję, ale tylko do wyborów, bo nie miałem stażu. To wyróżnienie zawdzięczałem znowu W. Najzabawniejsze było to, że do nowych wyborów rządziłem sam komitetem, w pojedynkę. Pierwszy Sekretarz podczas strajku nabawił się zawału i trafił do szpitala, a dwaj inni? Jednego odwołali, a drugi gdzieś się nagle zapodział. Okazuje się, że pracy nie miałem za wiele, a ta która była polegała na reprezentacji i była ciekawa. Przeważnie byłem na jakimś zebraniu w nowo odbudowanym po pożarze Komitecie Wojewódzkim PZPR, gdzie panował nowy po Walaszku sekretarz – towarzysz Ołubek, którego przysłali z (?). Był rozsądny, przystępny i nieco zdezorientowany w Szczecinie. Tak go odbierałem. Długo w Szczecinie nie był. Po nim przyszedł Brych, z którym znaliśmy się z płaszczyzny zawodowej i nie byliśmy przyjaciółmi. Później w Komitecie bywałem częściej, ale tylko wtedy, kiedy mnie wzywano.  Bywało, że zarzucano mi, że kierując dużą firmą nie przychodzę do nich i nie szukam u nich poparcia albo rady. Robili to inni, nie będąc nawet członkami partii. Znałem takich i stale zastawiałem się, czego oni oczekują albo co przekazują? 

Pewnego razu znowu miałem za długi język i powiedziałem:
– Żeby radzić trzeba umieć! (zachowałem się kretyńsko, ale o tym dowiedziałem się później).

W takiej oto atmosferze byłem kopnięty w górę.
Moja załoga w POLMO absolutnie nie chciała przyjąć do wiadomości, że mogę ich opuścić. Napisali ogromne pismo, w którym wypunktowali miażdżące argumenty, świadczące o tym, że ucierpi praca Ośrodka, podpisali i rozesłali wszędzie: do dyrektora macierzystej firmy, do Zjednoczenia w Warszawie, do komitetów partii. Śmiałem się w duchu, że zapomnieli o biskupie. Oczywiście było mi przyjemnie, że jestem tak lubiany przez moich podwładnych, ale nic już nie mogłem zrobić. Przyrzekałem, że będę ich odwiedzał, a ci, którzy będą chcieli zmienić klimat, będą mieli u mnie metę. Było kilku takich i dobrze nam się pracowało. Oni z pewnością powiedzieliby, że pracowali w trudnych warunkach. Ja też nie miałem lekko. Ale o tym potem. Pożegnanie było gorące i muszę przyznać, że bardzo byłem wzruszony. Nowym zadaniem byłem szczerze zaintrygowany. Lubiłem przygody? chyba tak.


Uczucie wiezionego w taczce? .. Po paru dniach powiadomiono mnie, że w Komitecie Dzielnicy Pogodno będę przedstawiony Dyrektorowi Zjednoczenia Maszyn Budowlanych;  w większym towarzystwie udamy się do HYDROMY gdzie przedstawią mnie, jako nowego dyrektora.
–Typowe wożenie w teczce! – pomyślałem.
Nie, żebym miał pietra. Nie bałem się wezwania. Bałem się samego siebie. Znałem swoją wadę. Zawsze każdą pracą byłem pochłonięty bez reszty. Nad każdym problemem głowiłem się tak intensywnie i nieprzerwanie, dopóki go nie rozwiązałem. I co mnie czeka w zakładzie, o którym krążą pogłoski, że to niezły bajzel?
Umówionego dnia 5.10.1973 r. przyjechałem tramwajem do Komitetu Pogodno. Już na mnie czekali. Prócz sekretarza Nowaka, czekali: Radzimkiewicz - szef kadr oraz z-ca dyr. do spraw produkcji - inż. E. Niemyt. Obaj z ZPMB „BUMAR” . Przywieźli mi nominację i resztę papierów z podpisem Dyrektora Naczelnego mgr inż. Bohdana Perkowskiego z życzeniami dobrej i wydajnej pracy na rzecz Maszyn Budowlanych. 

Przyznam, że kiedy słuchałem tej długiej tyrady słów chciałem parsknąć śmiechem, ale nie wypadało.
Zapakowani do jednego samochodu wysiadaliśmy na terenie fabryki przed tymczasowym budynkiem dyrekcji.
Był rzeczywiście tymczasowy. Budynek nijak nie pasował do rangi tego typu fabryki. 
Do gabinetu dyrektora wprowadził nas mgr inż. Doliński, jeszcze dyrektor fabryki. Tam oczekiwali na mnie: I sekretarz KZ – Jabłoński, Związkowiec – młody dobrze odżywiony i Przewodniczący Rady Robotniczej Kaźmierczak o ile dobrze pamiętam. Usiedliśmy przy skromnej ławie i wtedy dyr. Niemyt wręczył inż. Dolińskiemu odwołanie ze stanowiska i wygłosił  sążnistą formułkę podziękowania za dotychczasową zaangażowaną i trudną pracę oraz życzył jemu sukcesów na przyszłość.
Panowie – towarzysze – władza, zaproponowali abym powiedział do załogi kilka słów, na przywitanie , która od godziny oczekuje mnie w sali konferencyjnej.  Wszyscy udaliśmy się do sali, gdzie byli zgromadzeni kierownicy komórek i niektórzy przedstawiciele załogi. Władza przedstawiła mnie zebranym. Wystąpił sekretarz Jabłoński i w imieniu zebranych życzył mi dobrych wyników. Złożył także podziękowanie odwołanemu inż. Dolińskiemu.

Powiedziałem jakieś kilka słów do zebranych. Niczego, prócz ciężkiej pracy, nie obiecywałem. Taki styl zachowałem w każdym następnym zakładzie pracy.
Wróciliśmy do gabinetu, sekretarka przyniosła kawę i winiak, wznieśliśmy toast za pomyślność firmy.
Po kilku zdaniach, przyjezdni z Warszawy i Sekretarz KD pożegnali się i czym prędzej, jakby ich poganiano, wyszli z gabinetu razem z sekretarzem Jabłońskim i innymi, pozostawiając nas, inż. Dolińskiego i mnie, abyśmy dokonali zdania i odbioru firmy.
Zrobiliśmy ruch jakbyśmy chcieli ich odprowadzić. Nie pozwolili. Prosili, abyśmy sobie nie przeszkadzali. Oni dokładnie wiedzą gdzie stoi samochód.
Zostaliśmy sami i przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Pierwszy zaczął mówić inż.Doliński.
– No cóż panie dyrektorze – ja przygotowałem protokół zdawczy - powiedział i położył na ławie jakiś plik papierów.
– Kiedy pan się z tym zapozna, chętnie udzielę panu dalszych wyjaśnień – napomknął i chciał odejść. Poprosiłem, aby jeszcze chwilę pozostał w gabinecie. Zapytałem, czy nadal podtrzymuje to, co mi oznajmił po wyjściu z KD i czy chce ze mną współpracować? Odpowiedź była na tak, a nawet, że to on poczytuje sobie za zaszczyt, że może pracować ze mną. Następnie zapoznał mnie z biurkiem i szafą konferencyjną. Wtedy takie były modne, ale bardzo nie wygodne i rzadko były wykorzystywane.  Zobaczyłem, że na biurku leży spory stosik teleksów. Zapytałem: – Co to takiego? 
Otrzymałem odpowiedź, że są to monity zakładów finalnych, które oczekują na cylindry hydrauliczne i pompy hydrauliczne, wielo tłoczkowe. 

– Mamy duże zaległości z powodów: braków materiałowych, narzędziowych i uszczelnień, a także zatrudnienia. U nas płace są marniutkie i nikt z przygotowaniem zawodowym do nas nie chce przyjść pracować. Nawet nasi uczniowie, bo my mamy dużą szkołę, też szybko od nas uciekają – przybliżył mi sytuację podbramkową firmy były dyrektor.
– O czym dzisiaj jeszcze się dowiem? – pomyślałem.
Zapytałem, czy może mnie oprowadzić po fabryce i zapoznać z produkcją, pokazać magazyny, infrastrukturę, zapoznać z ludźmi kierującymi, z niektórymi pracownikami, wg jego uznania? Czy może odłożymy to na jutro?
Czasu miałem dużo i mało. Już na początku postanowiłem, że przynajmniej przez kilka dni będę zapoznawał się z fabryką i jej komórkami organizacyjnymi.
Zrobię to jak najdokładniej i wyciągnę dla siebie wnioski. Przyszedłem z dobrego zakładu pracy i miałem jakiś punkt odniesienia, a poza tym – byłem niezłym inżynierem i dobrym organizatorem. Inaczej w POLMO nie byłbym od techniki, organizacji i przetwarzania danych.
Do drzwi gabinetu nieśmiało zapukał sekretarz i zapytał czy może wejść. On chciałby porozmawiać ze mną w cztery oczy. Zrozumiał to inż. Doliński i zwiedzanie fabryki przełożyliśmy na jutro.
Sekretarz miał specyficzny sposób rozmawiania. Zamieniłem się w słuch, a on mnie bombardował wiadomościami, których wolałbym nie usłyszeć.
Miałem tego serdecznie dość i zapytałem sekretarza, na jakim on jest zatrudniony w fabryce stanowisku? Bo chyba nie jest na etacie Komitetu? Powiedział, że jest kierownikiem sekcji  w Dziale Kadr. Wobec tego zapytałem go jeszcze raz:
– Jak to się dzieje, że on kierownik sekcji i sekretarz KZ nie reagował na to, o czym przed chwilą mi mówił? Wyraźnie się zmieszał i zarumienił, przyłapany na nierzetelności w pierwszym dniu naszej współpracy!
Za ten niezręczny czyn, czyli  przyłapanie tego pana na jego czynach, będę miał później niezły orzech do zgryzienia!

I znowu wylazła ze mnie kresowa naiwna uczciwość (w sumie nie ostrożna głupota) oraz to, że każdego starałem się mierzyć własną miarką uczciwości.
Tego samego dnia poszedłem sam na teren zakładu pracy. To, co zobaczyłem już w pierwszym dniu nie da się opisać nawet na kilkudziesięciu stronach.
Był to widok manufaktury, o warunkach pracy daleko odbiegających od normy, nawet w tamtych siermiężnych czasach socjalizmu.
Fabryka, która w linii prostej była oddalona od Fabryki Mechanizmów Samochodowych - POLMO, około trzech kilometrów, była całkowitym zaprzeczeniem fabryki, w której przepracowałem równo 17 lat. Tutaj wszystko było do naprawienia.
Jeżeli wówczas mówiliśmy o dnie, to ten zakład akurat był pod dnem. i to głęboko. 
Później kiedy przeglądałem stertę teleksów, w których żądano natychmiastowej dostawy cylindrów i pomp: do Waryńskiego w Warszawie, Fadromy we Wrocławiu, Ostrówka, Głogowa, Koszalina i wielu innych finalistów i grożono ogromnymi karami za przestój, o języku nie wspomnę, bo w niektórych teleksach pozwalano sobie na inwektywy. 
Wśród tych depesz były również depesze ze Zjednoczenia z pogróżkami dla dyrektora.
Zwymyślałem siebie samego bardzo ostro, używając dosadnych słów, za to, że nie chciałem wcześniej wiedzieć, do jakiego zakładu pracy idę rządzić. 

W domu powiedziałem, że przez kilka lat nie będzie mnie dla rodziny, ale skoro zgodziłem się na taką robotę to ją zrobić muszę.
W tym miejscu w tekście podstawowym pozwoliłem sobie na formę opisu na podstawie moich codziennych zapisów. Moim czytelnikom zaoszczędzę męczarni czytania i przedstawię moje trzyletnie rządzenie FUB HYDROMA w formie bardziej skondensowanej.
Następnego dnia oficjalnie zwiedzałem zakład w towarzystwie byłego dyrektora inż. Dolińskiego  i sekretarza Jałońskiego.
Byłem na naradzie dekadowej kierownictwa w Wydz. Mechanicznym. Poznałem kierownika p. Zdzisława Busza. 
Zapewniłem, że przyjdę na następną naradę i sprawdzę w jakim stopniu wykonali podwładni ustalenia z obecnej narady. Obejrzałem magazyny stali i narzędziownię.
Boże! – zapisałem w dzienniczku – takiego bałaganu i nieporządku organizacyjnego w życiu nie widziałem. Będę miał dużo do zrobienia!
 W tym samym dniu do fabryki przybyła delegacja szwedzka. Szwedzi proponowali współpracę w zakresie urządzeń dźwigowych.
Długo rozmawiałem z inżynierami: Dolińskim i Kwietniem oraz Dziurą. Ten ostatni był moim z- cą do spraw technicznych.
Do domu wróciłem około 20 tej. Jutro znowu pojadę dwoma tramwajami do pracy.

Nazajutrz rano znowu był u mnie kadrowiec -  szkoleniowiec i sekretarz. Takie dwa w jednym. Mówił, że dobrze by było, abym poszedł do szkoły przyzakładowej.  Oni bardzo chcą poznać nowego dyrektora.
Nie poszedłem. Musiałem tłumaczyć dyrektorowi fabryki koparek z Ostrówka, że dopiero jestem drugi dzień na tym stanowisku i nie posiadam czarodziejskiej różdżki.
Domagał się zaległych dostaw cylindrów.
Tego samego dnia portier złapał jakiegoś kompletnie pijanego pracownika, który usiłował wnieść alkohol na teren zakładu.  Zakładowe ORMO przyprowadziło faceta do sekretariatu.
– Po co? - zapytałem.
– Taką dyspozycję wydał kadrowiec – padła odpowiedź, bo dyrektorzy zawsze temu pracownikowi takie czyny przebaczali. On jest jedynym wiertaczem, który umie robić korpusy rozdzielacza do HDS -3 (wiercić i rozwiercać kostkę metalową, która później wygląda jak ser z dziurami). Kiedy jest pijany robi to bardzo dobrze. Trzeźwy – partoli.

Kazałem zawołać p.p. Busza i S.– kadrowca. Kierownik Busz przyznał, że już próbowali zastąpić tego pracownika innym , ale nie wyszło. Ten robi dobrze i szybko, a przy tym zużywa mniej narzędzi. Tylko, jucha, musi sobie wypić.
Pracownika zwalniam dyscyplinarnie. Nie mogę cackać się z pijakami. Z kadrowcem i sekretarzem rozmawiałem dłużej i chwilami głośniej. Oni mają mi pomagać, a nie przeszkadzać.
Przez następnych kilka godzin zawracają mi głowę: Przewodniczący RR i Związkowiec, którzy przynoszą kilka arkuszy różnych postulatów po strajkowych, które muszą być załatwione od ręki.
Pytam, gdzie byli wcześniej skoro wiele z tych postulatów powinny były być załatwione zaraz po strajku w 1970? Teraz kończy się 1973 rok. Nie potrafili odpowiedzieć. Za to informują mnie, że w 1970 roku na spotkaniu z załogą, Dyrektor Zjednoczenia B. Perkowski wiele obiecywał  załodze HYDROMY.
Nawet dom mieszkalny, który jest potrzebny jak rosa trawie.  

– My to mamy nagrane – zapewniali obaj. Taśma magnetofonowa jest w szkole, bo magnetofon jest ich własnością – panie dyrektorze, dowodzili.  Ale my to...
Prosiłem, aby mi tę taśmę dostarczyli. Za kilka dni miałem jechać do Zjednoczenia na zgromadzenie dyrektorów.
– Jutro przyniesiemy razem z magnetofonem, aby pan dyrektor mógł się zapoznać, co Perkowski (dla nich dyrektor Zjednoczenia) obiecywał.

Nadal zapoznawałem się z produkcją i sposobem wytwarzania i zapisałem: „To nie wytwórnia cylindrów. To fabryka wiórów i bagno, w którym stoją ludzie brudni i śmierdzący. Jak mogą na to patrzeć ludzie wykształceni biorący pieniądze za pracę? – Za co oni biorą pieniądze? Nawet te marne, ale jednak pieniądze, za co do jasnego gwinta? 
Zauważyłem, że w fabryce pracują także kobiety. W warunkach urągających ich płci.
Na biurku znalazłem stos dokumentów, o które poprosiłem wcześniej. Studiowałem do późnych godzin popołudniowych.
W domu byłem znowu późno i musiałem pomóc synkowi - Jarkowi w pracach ręcznych. Chłopak dawno powinien już spać, a on czekał cierpliwie na tatę.

 W kolejnym dniu rano rozmawiałem z Szefem Produkcji. Był moim młodszym kolegą po tym samym Wydziale PS. Wymieniliśmy poglądy i pomyślałem, że może będę miał dobrego współpracownika. Mgr inż. Władysław Fenczak zapoznał mnie z planem miesięcznym produkcji. Powiedział, co go boli i przedłożył projekt wyjścia z sytuacji podbramkowej, to znaczy nadrobienia zaległości tych najbardziej potrzebnych wyrobów, aby finaliści mogli produkować maszyny przynajmniej na pierwszej zmianie. On to proponował mojemu poprzednikowi, ale z uwagi na zmiany personalne nie mógł uzyskać aprobaty.
Propozycje były sensowne, dlatego uzyskał moje błogosławieństwo.

 Tego samego dnia o godzinie 13 zwołałem naradę kierowników. Była krótka. Wygłosiłem krótkie oświadczenie, w którym zawarłem wszystko to, co do tej pory zauważyłem, a co można było, bez szczególnych nakładów pracy, załatwić w kilka dni i produkcja ruszyłaby do przodu.
 Podczas tej narady poznałem kierowników, a i oni dowiedzieli się czego od nich oczekuję.
Poznałem również dyrektora szkoły i umówiłem się z nim na jutro.
Zostałem w zakładzie i poszedłem popatrzeć jak pracują pracownicy na drugiej zmianie. Stwierdziłem, że bardzo mało obrabiarek było wykorzystywanych. Brak było obsady, albo obsada była gdzieś indziej lub siedziała na stołach i dyskutowała albo czytała gazety.
Kilku robotników spotkałem w magazynie stali, zachowywali się bardzo dziwnie i zaraz szybko poszli na Wydział.
Wszędzie, po pierwszej zmianie, stanowiska nie były uprzątnięte. - Brud, smród i "kaparstwo" w szatniach i ubikacjach. Prototypownia zaś, to stajnia Augiasz – zapisałem.
Teren zakładu przypominał jeden wielki śmietnik, szczególnie w okolicach magazynów, rampy i na obszernym dziedzińcu zakładu. - To musi się zmienić! - przyrzekłem sobie.- Ciekawostka – zapisałem – wokół kotłowni, w silosach na paliwo, porządek jak w wojsku. Nawet obrzeża pomalowane na biało. Ki, diabeł w tym ogólnym bałaganie?
Dzisiaj miałem bardzo nieprzyjemną rozmowę z głównym dyspozytorem z Warszawskiej Fabryki Koparek im.Waryńskiego z panem inż. Mieczysławem Jadzewiczem. Oczywiście chodziło o zaległości w dostawach cylindrów.

Dzień piąty mojego dyrektorowania. Dzień pełen niespodzianek. Rano Związkowiec i Sekretarz zameldowali mi, że na głównym placu fabryki zebrała się załoga wydziału mechanicznego i oczekuje na dyrektora. Porzucili stanowiska pracy i chcą rozmawiać tylko z dyrektorem.
Istotnie na placu stało kilkadziesiąt ludzi i milczało. Zapytałem, co jest powodem, że odeszli od stanowisk pracy? Milczeli. Ponowiłem pytanie i powiedziałem, że nie mam czasu na wspólne milczenie. Na taką zabawę możemy umówić się po pracy i wtedy możemy medytować.
Jedna z najbliżej stojących kobiet zaczęła nieśmiało, że oni mało zarabiają, że warunki socjalne w zakładzie są złe, że chodzą jak łachmaniarze i podczas pracy stoją w porwanych butach w chłodziwie i oleju, że śmierdzą i nie mają gdzie porządnie się umyć. Że słyszeli, iż w POLMO, z którego przyszedłem, robotnika się szanuje, a tutaj wcale nie zwraca się na robotników uwagi. Nie mają rękawic, a ich ręce bardzo się niszczą. Nawet w tramwaju źle się czują, bo …. itd.
Zapytałem Sekretarza, który stał obok mnie i słuchał przedstawicielki strajku, – komu, podlegają sorty robocze i kto jest odpowiedzialny za warunki sanitarne?
Oczekiwałem, że jak bywało, wskaże kolegę. Tymczasem, on sam, malutki i cichutki, prawie wyszeptał, – do mnie, towarzyszu dyrektorze.
– Proszę natychmiast wspólnie z mistrzami dokonać przeglądu każdego stanowiska i tam gdzie to będzie uzasadnione wydać nowe ubranie robocze i buty. Jednocześnie w terminie dwóch tygodni proszę przedstawić mi plan naprawy tego, co dawno powinno było być zrobione. Bo istotnie kiedy patrzę na te ubikacje, łaźnie i przebieralnie, to myślę, że jestem w innym wieku i nie na tej szerokości geograficznej. Rękawice proszę wydać natychmiast. Pan, panie J. i behapowiec zameldujecie mnie, że to wszystko zostało wykonane niezwłocznie.
Mówiłem głośno i dobitnie, aby wszyscy mogli słyszeć. Dobrze wiedziałem, że jest to pierwsze starcie!
Zwracając się do załogi powiedziałem, że to co jest w mojej mocy załatwię natychmiast. Natomiast na to, żeby oni lepiej zarabiali muszą sami zapracować.
– Powołujecie się na lepsze traktowanie robotników w POLMO, ale sami nie pracujecie jak robotnicy w tamtej fabryce.
Sami popatrzcie na to jak wy pracujecie,w jaki sposób szanujecie warsztat pracy, w jakim stanie zostawiacie swoje stanowiska pracy po skończonej zmianie jak… i tu wymieniałem wszystko, co od nich samych zależało. Na zakończenie powiedziałem.
– Mam nadzieję, żeśmy się dobrze zrozumieli. A teraz proszę rozejść się do swoich stanowisk.
Rozchodzili się w pośpiechu. Ja też nie zwracając uwagi na ramię polityczne fabryki, odwróciłem się na pięcie i udałem się do biura.
W kwestii interwencji z Waryńskiego, nie udało się załatwić pozytywnie z takim przytupem.

Waryński sam sobie był winien.  Zakład w Warszawie miał obowiązek załatwić dewizy na uszczelnienia z firmy Merkel. Nie załatwił, a miał pretensje do ilości dostaw z HYDROMY.
Zwalczałem nieróbstwo partnerów całą swoją mocą niemal od pierwszego dnia pracy w tej organizacji przedsiębiorstw. Zadzwoniłem do Warszawy i zażądałem natychmiastowego działania.

Jeszcze tego samego dnia zabrałem ze sobą: mojego zastępcę - gł. inżyniera, gł. technologa, kierownika kontroli i kilku innych ważnych kierowników i udaliśmy się do POLMO przy al Wojska Polskiego 186.
Chciałem, aby zobaczyli jak wygląda prawdziwy zakład metalowy, żeby naocznie przekonali się, że wszystko zależy od ludzi i że w FUB HYDROMA, może być tak samo, a nawet lepiej za kilka lat, ale muszą pracować, pracować i  jeszcze raz pracować, nieustannie myśląc!
Jak się później okazało,  że zobaczyli  i co z tego? Patrzyli tylko tam gdzie było podobnie do Hydromy i cieszyli się, że w takim POLMO, też nie wszystko jest na wysoki połysk.


Przyjąłem p. Gawlika z POLMO, na stanowisko kierownika działu zaopatrzenia. Wymieniłem  kierownictwo, bo te, które zastałem było chaotyczne, bezmyślne i narażało fabrykę na straty.

Do późnych godzin nocnych męczyliśmy się z inż Dolińskim nad protokołem zdawczym i odbiorczym.

W następnych dniach. Po długiej rozmowie z Gł. Księgowym miałem kaca. Wg mnie ten człowiek nie spełniał moich oczekiwań.
Na zadawane mu konkretne pytania dotyczące kosztów, plątał się i nie odpowiadał precyzyjnie.
Zapisałem w dzienniczku, że on powinien sprzedawać pietruszkę na Turzynie. (Zbyt ostro go wówczas oceniałem. To się okazało później).
W tym dniu podpisałem umowę na wykonanie urządzeń do lakierni i galwanizerni.
Przystąpiliśmy do realizacji budowy nowej hali.
Dopiero teraz, w tym dniu, otrzymałem moją osobistą pieczątkę.
Zapisałem, że zastępców mam słabych, brak jest im wiedzy i pewności w zarządzaniu swoimi odcinkami pracy i nie potrafią decydować, ale robią wrażenie, że chcą się uczyć i będą z nich pracownicy, ale na innych stanowiskach.
Znowu rozmawiałem z Radami: Związkową i Robotniczą. Tematem były sprawy socjalne. Wczorajszy popis dyrektora uważali za efektowny, ale nie efektywny(?), bo zaległości w tej materii są wieloletnie. Oni żądają natychmiastowej naprawy!
Powiedziałem, że żądać to ja będę od nich solidnej i ciężkiej, wydajnej pracy, bo oni do tej pory spali lub byli w letargu.
Nie przebierałem w słowach. Nie miałem nic do stracenia.
Wiedziałem, że już zdążyli być ze skargą na mnie w Komitecie Dzielnicowym i Wojewódzkim PZPR. Mówili tam, że zbyt ostro traktuję kadrę kierowniczą i nie liczę się z członkami partii!

Wstąpiłem do Szkoły przyzakładowej. Poznałem kilkunastu nauczycieli i kierownika warsztatów, byłego działacza harcerskiego za moich czasów hm. Badetkę (znaliśmy się jeszcze z obozu harcerskiego w Barlinku - 1946 r.)

Zaraz po tym powtórnie zawołano mnie i inż. Dolińskiego do KD PZPR. Odbywało się tam  posiedzenie Plenum i znowu chcieli pastwić się nad odwołanym dyrektorem Dolińskim.
Byłem oburzony i powiedziałem, że tow. Doliński jest już byłym dyrektorem, i nie widzę żadnej potrzeby powracania do historii.
W Komitecie było wielu, którzy chyba mieli przyjemność w znęcaniu się nad pokonanym i zaczęli mnie przekrzykiwać, że nie mam racji i nie mogę zabierać głosu.
Inż. Doliński, który dotychczas siedział cicho ze spuszczoną głową nagle się ożywił i wiedział, że nie jest sam, zaczął mówić tak, że aż mnie zadziwił. Powiedział, że nie jest już dyrektorem, ponieważ nie umiał poradzić sobie z narosłym w tym zakładzie zwyczajem. Przyszedł z Wrocławia i tutaj dopiero poznał, że każdy głupek uzbrojony w legitymację partyjną jak w tarczę jest ważniejszy, od człowieka pracowitego i wartościowego, a do tego wykształconego.
Zapytał ich, czy oni o tym wiedzą? A jeżeli wiedzą, to niech sobie sami odpowiedzą, kto jest winien za kondycję HYDROMY?
Aby ich pogrążyć dodał: Wczoraj dyrektor Walków miał okazję dowiedzieć się, kto kieruje odruchami załogi.
– Moim zdaniem – ciągnął dalej – to ci sami ludzie, którzy nieustannie działają na niekorzyść tego zakładu pracy. To ci sami, którzy już kilku dyrektorom nie dali pożyć, ale tamci dyrektorzy nie umieli sobie z nimi poradzić. Gorąco życzę mojemu następcy, aby uprzątnął ten teren od … i tu nie dokończył, bo nacisnąłem mu na nogę.
Nastąpiła cisza. Głęboka cisza. Wyczuwało się, że inż. Doliński trafił w sam środeczek. Bingo - pomyślałem i ugryzłem się w język, aby nie parsknąć śmiechem.
Dopiero po dłuższej chwili Sekretarz Nowak zamknął posiedzenie i rozeszliśmy się do domów.
Żegnając się ze mną inż.Doliński napomknął, że jutro przyjdzie do gabinetu, jeżeli pozwolę, i dokończy to, o czym dzisiaj zaczął mówić.
( rozmawialiśmy później, ale nie będę ujawniał tej rozmowy, była bardzo pouczająca, tak wtedy myślałem i dzisiaj potwierdzam, z małym retuszem).

Zaraz po dziesiątym dniu miesiąca, a moim siódmym dniu pracy w HYDROMIE, zwołałem pierwszą naradę dekadową. Było tyle spraw, że aby omówić każdą musiałaby trwać nie dwie i pół godziny, a dobę.
Komentowano później, że jeszcze żaden dyrektor nie wskazywał im tyle zaniedbań i żaden nie mówił, w jaki sposób je usuwać, wydawałoby się w prosty sposób, a oni tego nie zauważyli.
Po naradzie w sekretariacie czekał jakiś pracownik – fizyczny i koniecznie chciał rozmawiać z dyrektorem. Sekretarka zgłaszając petenta powiedziała, że to jest Prasał - krzykacz z kotłowni, palacz kotłowy.
Wszedł i mnąc czapkę w ręku grzecznie się przedstawił. Zapytał czy może tylko chwilę ze mną porozmawiać?
On, nawet nie chce usłyszeć mojej odpowiedzi, on po prostu chciałby mi powiedzieć, że on prosty robotnik obserwuje mnie od pierwszego dnia i wierzy, że tylko ja mogę zrobić tutaj porządek.
– Bo wie pan panie dyrektorze – mówił, ja palić będę już dla trzeciego dyrektora i widzę jak pan zabiera się do pracy. Widzę, że panu się uda zrobić z tego bazaru porządne przedsiębiorstwo, a ja panu będę pomagał.
Z natury nie lubiłem  gumowego ucha i takim kazałem natychmiast oglądać drzwi z drugiej strony.
On to wyczuł i natychmiast się poprawił. Oznajmił, że nie będzie donosił, bo sam nie lubi donosicieli, ale jako członek egzekutywy KZ PZPR będzie pomocny. Powiedział i wyszedł.
Pomyślałem – zobaczymy, ale tacy mnie nie przeszkadzają. Miałem także wytłumaczenie, dlaczego koło kotłowni jest wzorcowo czysto.

Następnego dnia rano wizytowałem magazyn stali. Był zawalony rurami na cylindry i prętami na końcówki cylindrów oraz nakrętki, a także tłoczyska. Było tych materiałów na produkcję wieloletnią. Brakowało tylko niektórych, które były powodem, że inne leżakowały zbyt długo.
Taki stan świadczył o braku nadzoru, rozsądku i świadczył o ogólnym bałaganie, a do tego zamrożono ogromne kwoty. Kto zna się choćby troszeczkę na ekonomii ten wie, że taka gospodarka w końcu nie wytrzyma. 

W HYDROMIE dodatkowym problemem był sposób wytwarzania.
Każda końcówka cylindra - małej czy dużej średnicy, wykonywana była z pręta metodą obróbki wiórowej. Mówiliśmy, że było to rzeźbienie końcówki. Uzysk materiału był minimalny, a wiórów wielkie hałdy.

HYDROMA produkuje wióry! Mnóstwo wiórów, i tego nie widzi Zjednoczenie?! – zapisałem.
Każdego dnia były one odwożone do składnicy złomu i sprzedawane za grosze (za jedną ułamkową część ceny pręta podstawowego). W tej wysoce nie rentownej operacji zatrudnieni byli ludzie i transport, drogi materiał, energia, narzędzia, maszyny! Każda część włożonego nakładu wieleset razy przewyższała wartość uzysku, bo uzysk w postaci wiórów był za grosze! 
Zapytałem zastępcę do spraw technicznych inż. Dziure i głównego technologa inż. Sitkiewicza czy czasem słyszeli coś o odkuwkach i odlewach staliwnych lub konstrukcjach spawanych?  Czyli przygotówkach. Mniej byłoby skrawania.
Usłyszałem, że dla tak małej produkcji nie opłaca się zmieniać sposobu wytwarzania.
– HYDROMA produkuje raptem kilka tysięcy cylindrów i to różnych wymiarów – argumentowali. To, kto by chciał dla nas robić odkuwki i odlewy? - zapytał mnie gł. technolog. 
Przyznam, że nie tylko mnie mocno zaskoczyli, ale jeszcze mocniej rozsierdzili. Nakazałem natychmiast zająć się sprawą.

Osobiście twierdzę, że kondycja naszego państwa w tamtych latach była bardzo dobra i silna, tylko niewykorzystana dla dobra obywateli, ponieważ była źle zarządzana i trwoniona. Na każdym kroku trwoniona.
Czasem przez ludzi z wykształceniem, niestety.
Później prowadziliśmy rozmowy na temat korekty planu i planu produkcji na rok 1974.
Zjednoczenie Maszyn Budowlanych podniosło nam poprzeczkę bardzo wysoko.
W samo południe niczym szeryf przybył do zakładu Towarzysz Waluszkiewicz - Sekretarz KW razem z Leonem Krupińskim – kierownikiem Wydz. Ekonomicznego. Obaj niezapowiedziani.
Sekretarz długo rozwodził się o HYDROMIE, jako zapyziałej manufakturze, która wymaga modernizacji. Nakazał mi, abym zrobił plan sanacyjny i przedstawił go i omówił w Komitecie. Wyznaczył mi termin do 20 listopada.
 Jak przyjechali tak odjechali, a ja straciłem czas, którego potrzebowałem na załatwienie ważnych spraw dla fabryki .

Trzynastego…. Jak w piosence. Dla mnie to nawet nie dziesiąty dzień pracy w tej fabryce. Zaczynałem dość dobrze orientować się we wszystkich szczegółach.  Znałem produkcję, wiedziałem jaka jest technologia, znałem ludzi, którzy biorą udział w wytwarzaniu. Poznałem kierowników i z grubsza orientowałem się jak kierują, i na ile są wiarygodni. Znałem magazyny i wiedziałem, jakie są zapasy i jakie są braki. Miałem pogląd na pracę zaplecza. 
I wiedziałem, kto na dzień dobry, podkłada mi nogę. - Mam także przyjaciół, tych prawdziwych i tych na pokaz - zapisałem.
Lubię opozycję, ale konstruktywną. Nie znoszę destruktorów i fałszywych lizusów. Jest takich kilku . Nawet znam ich z nazwiska i  imienia!

Z okazji Dnia Nauczyciela byłem w Szkole. Odnotowałem, że mamy wspaniałą młodzież i fachową kadrę nauczycieli. Wygłosiłem krótką mowę i odebrałem przyrzeczenie nowego nauczyciela.
Później kilka godzin w gronie kierowników rozmawialiśmy na temat rozwoju fabryki. Zdobywam następną porcję wiadomości, o której trochę wiedziałem, ale teraz wiem więcej. Na przykład o tym, że już od roku fabryka i biuro projektowe Bipro - Bumar w Łodzi pracują nad projektem modernizacji firmy ( I etap). Głównym projektantem jest inż. Nowacki. Dokumentację budowlaną otrzymamy  niebawem. Brakuje tylko wykonawcy.

Do fabryki przybyła Komisja Kontroli Partyjnej z KD PZPR. Sekretarz Jabłoński przyprowadził ich do mnie.
– Po jakiego licha? – pomyślałem. Znowu będą mi zawracać głowę, a ja nie mam czasu na takie  pierdoły.
Wszyscy już dawno byli w domu, a  ja odrabiałem zadaną lekcję. Wymyśliłem dla siebie skondensowaną informację o firmie. Od jutra postanowiłem wypełniać tabelki. Dane w tej formie na każdej naradzie będą jak znalazł. Nie będę musiał jeździć i chodzić z kupą papierów.
 Jutro było cicho i pomyślałem, że mam okazję posłuchać tego, co nagrali rewolucjoniści w okresie strajkowym w 1970. Włączyłem magnetofon i poleciały najnowsze szlagiery. Skończyła się taśma i nagrania z rozmowy z dyr. Perkowskim nie było. Przełożyłem taśmę i dalej słuchałem muzyki tanecznej. Nagle usłyszałem, że w sekretariacie podśpiewuje sprzątaczka. Taśma się skończyła i nic.
Jutro miałem wyjechać na naradę dyrektorów do Warszawy do Zjednoczenia Przemysłu Maszyn Budowlanych - Bumar. 

W Zjednoczeniu w Warszawie jeszcze mnie nie było. Byłem nawet trochę podekscytowany.

Nazajutrz rano załatwiałem mnóstwo spraw, podpisywałem wiele pism, rozmawiałem z wieloma ludźmi i zbierałem informacje ekonomiczne i inne dane do mojego zeszytu. W gabinecie było jak na dworcu. Pracownicy wymijali się przynosząc kolejne dokumenty.
Działacze – rewolucjoniści, którzy tak zapewniali mnie, że tyle obietnic zapisali na taśmie, mieli porządnego kaca. Najbardziej bali się załogi.
Tłumaczyli, że to na pewno było nagrane, ale w szkole młodzież to skasowała i nagrała muzykę.
Zapytałem, co obiecywał  dyr.Perkowski?
– Obiecywał: rozwój fabryki – wybudowanie nowej hali i jej wyposażenie w nowe maszyny, nową stację transformatorową, nowy budynek dla administracji, galwanizernię i malarnię oraz dom mieszkalny o kilkudziesięciu mieszkaniach– wyczytali z zapisów, które ktoś roztropny wtedy robił.

 

Czytany 2107 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 25 lutego 2020 17:43
Zaloguj się, by skomentować